Saga o beczce prochu

Tytuł "The Legend of Heroes: Trails of Cold Steel" brzmi, jakby to było jakieś budżetowe, koreańskie MMO. Nic bardziej mylnego. Mamy bowiem do czynienia z grą, którą śmiało można postawić obok
"The Legend of Heroes: Trails of Cold Steel" - recenzja
Tytuł "The Legend of Heroes: Trails of Cold Steel" brzmi, jakby to było jakieś budżetowe, koreańskie MMO. Nic bardziej mylnego. Mamy bowiem do czynienia z grą, którą śmiało można postawić obok "Persony 4".



Na szczęście ta nowa trylogia (poprzednia to częściowo dostępne na Steamie "Trails in the Sky") nie wymaga specjalnej wiedzy w uniwersum "The Legend of Heroes". Warto jednak poświęcić nieco czasu choćby na poznanie tych części kontynentu, które zostały już pokazane w poprzednich grach. Na razie bowiem, mimo wielu lat i kolejnych gier, nie poznaliśmy jeszcze całego świata [sic!]. Dodatkowym smaczkiem jest to, że trylogia "Trails of Cold Steel" opowiada o pewnych wydarzeniach z punktu widzenia Imperium Ereboniańskiego, czyli… głównego antagonisty z innych odsłon serii. 



Choć historia napisana jest niemal perfekcyjnie, gra nie jest idealna. Mamy w niej bohatera zbiorowego – w sumie dziesięcioro postaci. W trakcie 60 godzin rozgrywki prawie każda z nich otrzymuje swój czas antenowy, ale niektórzy dostają go więcej niż inni. Najmniej dowiadujemy się o Emmie – jej pochodzenia czy zdolności możemy się tylko domyślać. Pozostaje mieć nadzieję, że w drugiej części trylogii jej historia, podobnie jak innych potraktowanych po macoszemu bohaterów, zostanie rozwinięta.


"Trails of Cold Steel" ma też pewien feler charakterystyczny dla pierwszych części trylogii. To tempo. Powiedzieć, że historia toczy się leniwie, to nic nie powiedzieć. Przez około połowę gry dostajemy kilka ochłapów historii i choć twórcy perfekcyjnie grają mechanizmem antycypacji, wielu graczy może być zawiedzionych, że cokolwiek wyjaśnia się dopiero w drugiej połowie rozgrywki. Jako gracze będziemy mieli sporo czasu na zapoznanie się ze światem oraz na śledzenie zakulisowych rozgrywek pomiędzy frakcją rojalistów i reformatorów. Polityka w "Trails…" nie jest traktowana jako tło; całe imperium siedzi bowiem na beczce prochu, a rewolucja to tylko kwestia czasu. Nasi uczniowie, którzy wywodzą się zarówno z pospólstwa, jak i szlachty, odkrywają podczas podróży po świecie kolejne elementy układanki. Po jakimś czasie ich niepokój przenosi się na gracza – "Trails…" mimo kolorowej oprawy i momentami komediowego szlifu jest tak naprawdę całkiem złożoną analizą kraju na progu wojny domowej, stanu przedapokaliptycznego, kiedy wszyscy czekają na pierwszy strzał i co najwyżej bezsilnie obserwują pokazy siły czołgów na ulicach miast. Nie jest to gra, w której mamy tony tzw. fan service, głupie komentarze i suche dowcipy. Koniec końców, "Trails of Cold Steel" to dojrzała historia o honorze, zdradzie i walącym się w gruzy imperium.




W zasadzie jedynym minusem historii jest… zakończenie. Nic nie zdradzę, ale, jak żyję, nie widziałem tak potwornego i denerwującego cliffhangera. Choć jest on zrozumiały ze względów fabularnych, irytuje tym bardziej, że tak ogromna gra to nie serial, którego następny odcinek zobaczymy za tydzień. XSEED planuje już wypuszczenie drugiego rozdziału, jak tylko skończy tłumaczenie ponad miliona japońskich znaków, więc kolejny kilkudziesięciogodzinny odcinek pojawi się prawdopodobnie w połowie bieżącego roku.




Nie ma się też co oszukiwać: akcja, która krąży wokół pierwszoroczniaków z akademii wojskowej Thors, nie jest pełnowymiarowym symulatorem szkoły jak choćby "Persona 4". Motywy szkolne w postaci nawiązywania kontaktów czy eksplorowania więzi międzyludzkich są tu potraktowane bardziej pretekstowo – służą głównie do poznania krótkich historii postaci i przekładają się na większe możliwości podczas potyczek. Nie ma też żadnych zawiłości, które znamy z "Persony", czyli niejako tworzenia terminarza – niby są kluby, zajęcia pozalekcyjne i inne aktywności, ale poznajemy je obligatoryjnie i poprzez wykonywanie kilku misji pobocznych. O tworzeniu kalendarzyka i trudnych wyborach w stylu "pograć w piłę czy poderwać koleżankę" możemy zapomnieć.




Choć "Trails of Cold Steel" opiera się głównie na historii, nie znaczy to, że drugi najważniejszy czynnik, czyli walka, został zaniedbany. Gra jest co prawda dość prosta i w dodatku skalowana po to, byśmy w miarę gładko przechodzili kolejne etapy, ale czasem i tak napotykamy na potężne przeszkody. Taką kłodą rzuconą pod nogi jest jeden z bossów w piątym rozdziale. Oznacza to, że przez dwie trzecie gry idziemy jak burza, a potem dostajemy srogi łomot, tylko dlatego że twórcy dodali do gry rzucającego dziesiątki negatywnych efektów potężnego ducha. Takich kwiatków jest na szczęście niewiele – zaciąć się w grze możemy co najwyżej dwa razy, a i to głównie przez ewentualnego pecha.




Z reguły potyczki są bowiem dość proste, choć na pewno nie prostackie. System walki w "Trails…" to ogromny mechanizm, z którego dobrodziejstw korzystać zaczynamy tak naprawdę dopiero na poziomie trudności "Nightmare". Poza zwykłymi atakami mamy bowiem oddane do użytku tzw. Arts (klasyczne czary) oraz Crafts (specjalne zdolności). Podstawową różnicą jest czas – czary rzucamy tylko przez chwilę, co oznacza, że w przerwach między nimi musimy pokornie zbierać baty. Crafts działają od razu, ale wymagają osobnego paska energii. Dodatkowym elementem jest łączenie ataków w kombinacje, kaskadowe uderzenia czy przerywanie czarów przeciwnika. Dodajmy do tego np. ataki, które opóźniają ruch wrogów w kolejce inicjatywy, i mamy gotowy przepis na perfidne nadużywanie niektórych elementów walki. To jednak ryzykowny ruch – wystarczy jedna skucha i cały nasz misterny plan idzie w diabły, a przeciwnicy, którzy nagle odzyskali swoje tury, spuszczają nam srogie manto.




Wszystkie czary i inne poboczne zdolności opierają się na tzw. Quartz, czyli kryształkach, które wkładamy w komunikatory będące na wyposażeniu każdej postaci. Przypomina to nieco system Materii z "Final Fantasy VII" i działa równie efektywnie. Podczas gry warto zresztą szukać różnorodnych kwarców, które nie tylko pozwolą na rzucanie czarów, ale także podbiją np. nasze statystyki.


Wizualnie na Vicie "Trails of Cold Steel" prezentuje się wybornie. Nieco gorzej wypada na PlayStation 3 – widać, że to gra sprzed trzech lat, dopiero przetłumaczona na zachodnie języki. Nieco irytujące na przenośnej konsoli są też nieprzyzwoite czasy ładowania. Poza tym ubytków nie ma, a lokalizacja jest wykonana perfekcyjnie, przy czym warto odnotować, że w grze mamy dużo faktycznego voice actingu oraz świetnie napisaną muzykę.



"Trails of Cold Steel" to jeden z najlepszych jRPG, w jakie grałem w ciągu ostatnich lat. Jeśli weźmiemy pod uwagę katalog Vity, to jest to druga po "Persona 4 Golden" gra o tak imponującym rozmachu i jakości. Rzecz obowiązkowa dla każdego wielbiciela dobrych historii i satysfakcjonującej rozgrywki.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones